Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Patrząc na Wschód - Katarzyny Kwiatkowskiej-Moskalewicz Patrząc na Wschód - Katarzyny Kwiatkowskiej-Moskalewicz Patrząc na Wschód - Katarzyny Kwiatkowskiej-Moskalewicz

28.08.2014
czwartek

Brzydkie słowo na W

28 sierpnia 2014, czwartek,

Odżegnywano się od niej jak tylko można. Wszystkie strony tragedii, śmiertelnie skonfliktowane, w tym wypadku zgodne były jak jeden mąż – szukano zamienników, zgrabnych synonimów i metafor, byle tylko nie nazywać rzeczy po imieniu. Kijów do znudzenia powtarzał bajkę o „ATO”, operacji antyterrorystycznej na Donbasie, Zachód szeptał po kątach coś o możliwej „interwencji”, o brudnym „konflikcie”, Moskwa tkała własną narrację o „ruskiej wiośnie”, powstaniu ludu Noworosji.
Czytaj całość »

22.07.2014
wtorek

Historia pewnego zdjęcia

22 lipca 2014, wtorek,

maskotka 2Ta fotografia obiegła świat. Wylądowała na pierwszych stronach gazet, wywołała falę oburzenia.

Separatysta w mundurze moro, nieogolony, z petem w lewej ręce i przerzuconym przez ramię karabinem, wyciąga w górę pluszową małpkę, zabawkę jednej z małych ofiar zestrzelonego boeinga. Na pierwszych stronach gazet wyglądało to jak gest triumfu zaślepionej nienawiścią siły nad bezbronnymi ofiarami.
maskotka 4Jest jednak nagranie, które pokazuje cały kontekst. A z kontekstu wynika, że człowiek z małpką nie jest takim potworem, jakim zobaczył go świat. Separatysta pokazuje maskotkę i mówi: „Wszystkich zabili, nikogo nie żałowali”, potem odkłada ostrożnie zabawkę, zdejmuje czapkę, żegna się. Tego jednak nie zobaczyliśmy na żadnym zdjęciu opublikowanym przez media.maskotka 6Nie mam zamiaru bronić ani człowieka ze zdjęcia, ani donbaskich separatystów. Piszę o tym przede wszystkim po to, by uczulić nas wszystkich na zbyt proste prawdy o życiu. By pokazać, jak dużo zostaje poza medialnym obrazkiem. Niby oczywista oczywistość, ale dobrze ją sobie przypomnieć.

Jestem ciekawa, co Państwo o tym sądzą.

A to link do wspomnianego nagrania:

21.07.2014
poniedziałek

Dziwna wojna

21 lipca 2014, poniedziałek,

Dziwna to wojna – mówi Eugeny Spirin, dziennikarz z Ługańska. – Miasto pod ostrzałem, centrum zrujnowane, zbombardowany budynek uniwersytetu, instytutu kultury, stare miasto. Jednocześnie ludzie codziennie jeżdżą do pracy – nie mają wyboru, w państwowych przedsiębiorstwach za absencję straszą zwolnieniami, choć poruszanie się po Ługańsku to wielkie ryzyko.

O śmiertelnym niebezpieczeństwie mieszkańcy Ługańska po raz kolejny przekonali się w piątek, 18 lipca – krótko po godz. 15 w budynek mieszkalny na ulicy Radzieckiej uderzył pocisk artyleryjski. Zginęło dwadzieścia osób. Kiedy świat płacze nad przypadkowymi ofiarami zestrzelonego boeinga 777, w Ługańsku rośnie liczba ofiar śmiertelnych niewypowiedzianej wojny. Od czerwca w obwodzie zginęło 250 osób, ok. 850 zostało rannych.

– Te pociski nadlatują znienacka – tłumaczy Spirin – Nie wiadomo, kiedy znowu zacznie się ostrzał, a ludzie nie chcą cały czas chować się w piwnicach i schronach. Obie strony – ukraińska armia i separatyści – strzelają po swoich pozycjach. Cywile giną, bo pociski nie zawsze trafiają w wyznaczony cel. Trudno później ustalić, kto akurat strzelał – kontynuuje dziennikarz. Obie strony oskarżają się wzajemnie o zbrodnie na ludności cywilnej.

Pech mieszkańców Ługańska polega na tym, że miasto leży między wzgórzami – te zajęła ukraińska armia. Separatyści okopali się w centrum miasta, w miejscowej siedzibie Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, swojej kwaterze głównej, którą zajęli jeszcze w kwietniu. Armia przejmuje kolejne punkty wokół miasta.

Szala zwycięstwa zdaje się przechylać na stronę Kijowa. Podobnie jak w Doniecku – przejęto kontrolę nad miejscowym lotniskiem. Ukraińskie media informują, że z soboty na niedzielę Ługańsk opuściła samozwańcza „rada ministrów”. „Liderzy Ługańskiej Republiki Ludowej wyjechali w nieznanym kierunku. Na razie miastem kieruje komendant polowy o pseudonimie Leszyj. Jego garnizon stacjonuje w budynku USB” – poinformował Dmytro Stehyrjow, lider obywatelskiej inicjatywy „Prawa Sprawa” z Ługańska.

Na oficjalnej stronie ŁRL nie ma na razie słowa o kadrowych rotacjach. Opublikowano za to tymczasowy zakaz poruszania się po mieście samochodami w związku z „aktywnością grup dywersantów”.

– Poszczególne bandy separatystów walczą teraz o wpływy w mieście – relacjonuje Spirin. – Panuje chaos. Ludzie kompletnie nie wiedzą, czego się spodziewać. Brakuje chleba, kończą się zapasy żywności, transport do miasta został zablokowany. Przez walki w pod Ługańskiem przerwane zostały dostawy prądu i wody do miasta. Brygady jechały, by naprawić szkody, ale terroryści, grożąc użyciem broni, przegonili ich. Mieszkańcy marzą o jednym: by ten koszmar wreszcie się skończył. Ponieważ nikt nie spodziewa się po separatystach ustabilizowania sytuacji, ludzie, chcąc nie chcąc, czekają na wejście ukraińskiej armii.

Kijów zapowiada rychłe zakończenie Antyterrorystycznej Operacji. Pytanie, ile jeszcze ofiar kosztować będzie pyrrusowe zwycięstwo w tej dziwnej, nienazwanej „wojną” wojnie, pozostaje otwarte.

18.07.2014
piątek

Język psychopaty

18 lipca 2014, piątek,

Wspomniany w poprzednim wpisie Igor Striełkow udzielił wywiadu portalowi Ruskaja wiesna (jak nazwa wskazuje, to szacowne medium wspiera prorosyjskie bunty, odpada więc argument, że słowa Striełkowa zostały zmanipulowane). Warto przytoczyć tę rozmowę, lecz nie ze względu na piramidalne bzdury, które plecie ten urodzony w Moskwie lider donieckich separatystów. Proszę zwrócić uwagę na język, jakim operuje (wczoraj na swoim Twitterze, komentując zestrzelenie samolotu, napisał: „upadł ptaszek”, a jego szczątki „walają się, gdzieś za kopalnią”).

Dziennikarz (bez nazwiska): Jest wersja, że cywilny samolot został zastrzelony przez Su-2.

Striełkow: Jest taka informacja. Jak na razie ja sam nie do końca zorientowałem się w sytuacji, dlatego jeszcze nie ogłosiłem tej wersji (ani pozostałych). Według ludzi, którzy zbierali ciała, znaczna część trupów była „nieświeża”, ludzie umarli kilka dób wcześniej. Nie mogę na razie całkowicie poręczyć za tę informację, potrzebne są wnioski medyczno-sądowych ekspertów.

Dziennikarz: Ale ktoś powinien jeszcze pilotować taki samolot, bez możliwości opuszczenia go przed katastrofą. Wersja o samolocie pełnym nieboszczyków jest oczywiście przyciągająca, ale sensu jakoś nie widać.

Striełkow: Po pierwsze, nie wszyscy ludzie lecący samolotem byli martwi. Po drugie, w samolocie znaleziono dużą liczbę medykamentów, surowicę i inne, co nie jest charakterystyczne dla samolotów liniowych. Być może to był medyczny ładunek specjalny. Po trzecie, ja się nie upieram (póki co). Po prostu dosłownie przed chwilą rozmawiałem z ludźmi, którzy osobiście zbierali trupy od razu po upadku. Oni podkreślali, że wiele trupów było „całkiem bez krwi” – jakby krew zwinęła się z nich na długo do katastrofy. Wspominali również o silnym trupim zapachu, który czuli też okoliczni mieszkańcy – taki zapach nie powstałby pół godziny po śmierci, niezależnie od pogody, a pogoda była wczoraj pochmurna, nie było specjalnie gorąco.

Po czwarte, do wszelkiej konspirologii odnoszę się skrajnie ostrożnie, ale 18 naszych bojowników otrutych w Siemienowkie, rozstrzelane rodziny powstańców i inne „małe radości świadomych patriotów” przekonały mnie, że ukraińskie władze są zdolne do wszelkiej podłości. A piloci rzeczywiście byli żywi – ich kabina była dosłownie zalana krwią.

Ten człowiek, Igor Striełkow, urodzony w Moskwie, wykształcony na moskiewskim uniwersytecie (zawód wyuczony: historyk-archiwista), rosyjski żołnierz z FSB, walczący na Kaukazie o 298 przypadkowych ofiarach mówi: bezkrwiste trupy, o trupim zapachu. I nie ma w nim cienia współczucia. O  ukraińskich żołnierzach i cywilach, zabitych w niewypowiedzianej przez Rosję wojnie, wyrażał się jeszcze gorzej. Nie przeszkadza to pożytecznym idiotom z sytej Europy nazywać Striełkowa i jego żołnierzy „powstańcami zbuntowanego przeciwko Kijowowi regionu, głosem ciemiężonego ludu”.

Wczytajcie się w ten język, Panowie i Panie, Igor Striełkow rezyduje nie tak daleko od polskich granic.

PS Nie zdziwię się, jeśli rychło służba prasowa Donieckiej Republiki Ludowej zdementuje ten wywiad, wyczyści internet, bo horrendalne bzdury Striełkowa kompromitują Kreml. Póki co rozmowę można przeczytać tu.

17.07.2014
czwartek

To Ukraina jest winna

17 lipca 2014, czwartek,

„Właśnie zestrzeliliśmy samolot AN-26, wala się gdzieś za kopalnią Progres. A przecież uprzedzaliśmy, by nie latać po naszym niebie. Jest też wideo z kolejnego ptaszkopadu. Ptaszek upadł poza zamieszkałym terytorium, cywile nie ucierpieli”.

Ten wpis z Twittera, autorstwa Igora Striełkowa, który mianował się głównym wojskowym wśród donieckich separatystów, przeczytał dziś cały świat. Gdyby separatyści rzeczywiście zestrzelili ukraiński samolot wojskowy, w Europie nie zainteresowałby się tym pies z kulawą nogą. Kolejne ofiary brudnej wojny, niezrozumiały dla zachodniej opinii publicznej konflikt, zmęczenie medialne Ukrainą i sezon urlopowy.

I nagle brudna, niezrozumiała, niewypowiedziana wojna przybliżyła się do sytej Europy Zachodniej. Teraz jest wstrząs i niedowierzanie, holenderscy turyści wybierali się na urlop, być może nie zdawali sobie sprawy, że lecą nad terytorium Donbasu. Być może nawet nigdy o Donbasie nie słyszeli.

Informacje Striełkowa o zestrzeleniu samolotu zdążyły podać w wiadomościach agencyjnych Ria Novosti i portal Life News. Były to triumfujące newsy: oto, kolejny raz, dzielni powstańcy pokazali tchórzliwym ukraińskim żołnierzom, gdzie raki zimują.

Kiedy okazało się, że na Donbasie rozbił się jednak malezyjski boeing triumfatorom zrzedły miny. Separatyści zaczęli zacierać ślady: „Jeśli to rzeczywiście jest samolot pasażerski, to nie zrobiliśmy tego my” – powiedział „premier” Donieckiej Republiki Ludowej, Aleksandr Borodaj. Rosyjskie media z kolei podkreślały, że melezyjczyk upadł „na terytorium Ukrainy”. Przypomnę, że od kilku miesięcy Rosjanie nazywają Donbas nie inaczej, jak republiką ludową. A tu nagle „Ukraina”.

(Znakomita Rossijska Gazeta do tej pory nie zdjęła newsa o zestrzelonym przez „partyzantów” samolocie).rg22
To było przygotowanie gruntu do uprawiania informacji, że pasażerski boeing zestrzelili Ukraińcy. „Odpowiedzialność za tragedię ponosi tylko i wyłącznie Kijów” – powiedział na antenie telewizji Rossija 24  redaktor naczelny czasopisma „Obrona narodowa”.

Jak się można było spodziewać, rosyjska narracja medialna plecie się w ten właśnie sposób: Ukraina jest winna, rząd w Kijowie odpowiada za śmierć trzystu niewinnych. Pytanie tylko – zastanawiają się rosyjscy dziennikarze – czy był to fatalny błąd, nieszczęśliwy wypadek czy świadoma prowokacja (jak Państwo myślą, która wersja wygra?).

Rosyjska telewizja do znudzenia przypomina katastrofę Tu 154 z 2001 r. nad Morzem Czarnym.

Wszystkich przebiła agencja Interfax – są powody, by przypuszczać, że rakieta, która zestrzeliła boeing 777, była wymierzona w samolot rosyjskiego prezydenta, podano w gorącym newsie.

Kiedyś mówiło się, że papier wszystko wytrzyma. Co wytrzymają współczesne media?

Czekam teraz na zachodnich ekspertów, którzy w telewizji Russia Today, bez zmrużenia okiem, będą potwierdzać wygodne dla Kremla wersje wydarzeń. A takich nie zabraknie, to pewne. Kreml wrzucił piąty bieg propagandowej maszyny, by przekonać, że ma w tej sprawie czyste ręce. Do walki ruszyły rzesze ekspertów rodzimych i z importu. Kaliber wymierzonego w Moskwę oskarżenia jest przecież bardzo poważny.

Wspierani przez Rosję separatyści z Doniecka prawdopodobnie zestrzelili cywilny samolot, owego „ptaszka”, o którym pisał Striełkow.

19.06.2014
czwartek

Polska i Ukraina, wspólna sprawa

19 czerwca 2014, czwartek,

– A jak tam w Polsce? O niebo lepiej niż u nas, prawda? – pytają mnie często Ukraińcy i nawet nie czekają na odpowiedź, tak są pewni swego. I kiedy mówię, że państwo polskie jest podobne do ukraińskiego bardziej, niż się im zdaje, patrzą na mnie krzywo. Poliaki, w głowach wam się poprzewracało od dobrobytu i demokracji – fukają na mnie przyjaciele znad Dniepru. Już nie będą, mocny argument w dyskusji dał mi przecież nie byle kto, sam minister spraw wewnętrznych.

Narzekanie na Polskę w towarzystwie Ukraińców nie było dotąd w dobrym tonie. W dobrym tonie było powoływanie się na przykład Polski. W pewnych sprawach jak najbardziej słusznie, w innych – nie bardzo. Oto szef Komitetu Lustracyjnego Ukrainy Jehor Sobolew, kreśląc ambitne plany świeżo powołanego urzędu, przywołuje za wzór kraj nad Wisłą, który przecież „świetnie sobie poradził z problemem lustracji”. Nie wiem, kto wcisnął Sobolewowi taką bajeczkę, ale koń by się uśmiał.

W Moskiewskiej Szkole Nauk Politycznych wykładowca z Uniwersytetu Europejskiego w Petersburgu brawurowo nakreślił schematy zależności władzy sądowniczej od wykonawczej, plagę wygodnych dla prokuratury wyroków sądowych, słowem: cały system współzależności, który nie ma prawa dziać się w państwie prawa, dzieje się za to w Rosji. Na koniec wykładu dodał: – Z podobnymi problemami mamy do czynienia na Ukrainie, w Gruzji i w Polsce.

Natychmiast podniosły się głosy obecnych na seminarium Polaków. – Świetny wykład – mówili – doskonale udokumentowany, ale na końcu coś się panu pomyliło, my w Polsce mamy niezależne sądy, bo od dwudziestu paru lat jest u nas Wolność.

I tak dalej, w ten sam deseń, gadki à la Bronisław Komorowski, o Dębie Wolności, co go podobno trudno złamać (swoją drogą, panowie i panie, heleny mniszkówny politycznego PR, piszący prezydentowi przemówienia mogliby czasem okiełznać grafomanię).

Tę polską narrację czerpano nad Dnieprem garściami.

Ale po ostatnich wieściach z Warszawy nawet na Ukrainie coś pękło. – Polska mnie zawsze zadziwiała, pod względem rozwoju ekonomicznego wyprzedza nas o sto kroków – napisała znajoma dziennikarka z Kijowa, Kristina Berdynskich, która trzy lata temu przyjeżdżała do Gdańska po wywiad z Tuskiem jr, by pokazać ukraińskim czytelnikom, że dzieci stojących na czele państwa polityków mogą zajmować skromne posadki i jeździć do pracy tramwajem. – Za to polska polityka to dom wariatów i skandal. I – zdaje się – tak było zawsze.

Podobieństwo polskich i ukraińskich elit rządzących aż bije po oczach. To samo rozpasanie – polowania, koniaczki, jagniątka, męskie spotkania przy wódce, sarmaci od siedmiu boleści. To samo oderwanie od rzeczywistości – obiadki za 2 tys. złotych z kieszeni hojnego podatnika, tyle miesięcznie zarabia znajomy doktor filozofii na umowach śmieciowych, znający kilka języków (tak, wiem, wybitnie populistyczny argument). Ta sama pustka kulturalna, okraszona prostackimi dowcipami. I co najważniejsze – ten sam kompletny brak kompetencji. Słuchając Nowaka i Parafianowicza, aż kłania się w pamięci skecz „Duży sęk” Tyma. OK, naszym politykom na szczęście zarzucić można trochę mniej niż ich ukraińskim kolegom. Póki co.

„Bez państwa jako budziciela aspiracji i równocześnie zdolnego do ich zaspokajania nie ma co marzyć o wypełnieniu formą krainy od Świebodzina po Bug. A tym samym tworzenia nowoczesnej podmiotowości zbiorowej” – w 2012 r. pisał pan przyszły minister na łamach Tygodnika Powszechnego (za co został nominowany do Grand Press w kategorii „publicystyka” – gratulacje). Nie od dziś wiadomo, że papier wszystko wytrzyma.

Ukraińskie społeczeństwo pokazało, jak bardzo wyrosło ze swoich elit rządzących. Mam nadzieję, że to samo można powiedzieć o ich zachodnich sąsiadach.

7.06.2014
sobota

Nadzieja i postrewolucja

7 czerwca 2014, sobota,

Petro Poroszenko oficjalnie został prezydentem Ukrainy. Podczas wystąpienia w Radzie Najwyższej głowa państwa zwrócił się po rosyjsku do mieszkańców Donbasu. Obiecał decentralizacje i miejscowe wybory „dla określenia partnerów do dialogu”. Reszcie Ukraińców, już w ojczystym języku, obiecał pokój i jedność państwa. I dodał: „Krym był, jest i będzie ukraiński, powiedziałem o tym wczoraj rosyjskiemu kierownictwu”.

Dobrze dobrane słowa. Wypowiedziane pewnie, bez zająknięcia.

Z drugiej strony, jeśli spojrzeć na obecnych w Radzie polityków, jakby nic się nie zmieniło. „Zwycięstwo Poroszenki ogłasza Michaiło Ochendowski, który w 2004 r. w Centralnej Komisji Wyborczej przedstawiał interesy Janukowycza, ceremonię prowadzi Turczynow, prawa ręka Timoszenki. Juszczenko bije brawo…” – napisała w komentarzu dziennikarka, Mychalina Skoryk. Polityczna postrewolucja.

Mimo wszystko ludzie chcą wierzyć nowemu prezydentowi. Nadzieja, wielka dramatyczna nadzieja, wybija się na pierwszy plan uroczystości w Kijowie. Ukraińcy dobrze wiedzą, że jeśli tym razem nie uda się doprowadzić państwa do porządku, kolejnej szansy może już nie być. Trzeciego Majdanu ten kraj już nie wytrzyma, pęknie w szwach. W 2005 r., gdy na konstytucję i ewangelię przysięgał Wiktor Juszczenko, przywitał go radosny tłum. „Zwycięstwo” – krzyczano wtedy na milion gardeł. Wielkie były nadzieje na lepsze państwo i lepszą władzę, wielkim nadziejom dorównywał pomarańczowy optymizm.

Poroszenki nikt radośnie nie wita, nie ma fety ani ludycznych koncertów, bo z czego tu się cieszyć, jeśli każdego dnia giną ludzie. Gdy nowy prezydent składał przysięgę, terroryści nad Słowiańskiem zestrzelili samolot wojskowy.

Mimo to nadzieje są jeszcze większe niż w 2005 r. To nadzieje tonących – jeśli bowiem Poroszenko zawiedzie, jak zawiódł Juszczenko, konsekwencje dla Ukrainy będą jeszcze bardziej dramatyczne.

W 2005 r. Juszczenko chwilę po zaprzysiężeniu ganiał po scenie gołąbka pokoju, który za nic nie chciał lecieć w niebo. W 2010 r. przed Janukowyczem zamknęły się drzwi do Rady Najwyższej, gdy wchodził, by złożyć przysięgę. W 2014 r., gdy Poroszenko kroczył po czerwonym dywanie do parlamentu, żołnierzowi w paradnym mundurze wypadła broń, akurat gdy przyszły prezydent przechodził obok niego.

Oby nie był to zły znak.

23.05.2014
piątek

Odessa mama

23 maja 2014, piątek,

Odessa. 2 maja w Domu Związków Zawodowych spłonęło ponad 30 osób. Wcześniej w starciach ulicznych zginęło jeszcze 6 osób.

Zamieszki w Odessie wybuchły niespodziewanie. Wcześniej sytuacja była tu relatywnie spokojna: aktywiści Euromajdanu i Antymajdanu od marca kontaktowali się ze sobą, uzgadniali trasę swoich marszów, by nie dochodziło do prowokacji. Raz nawet wspólnie odwiedzili miejscowe władze: okazało się, że są wspólne interesy ich protestu i działając razem, mogą więcej zyskać.

Rzecz jasna były punkty w których Euro- i Antymajdan nigdy by się nie spotkały. Choć cele są w zasadzie podobne: ukrócenie wszechwładzy urzędników, zlikwidowanie korupcji, pewność jutra, DOBROBYT (antidotum na litanię ukraińskich bolączek) – to przepisy na powszechną szczęśliwość zupełnie odmienne. To dwie przeciwstawne narracje: przeszłości (Związek Radziecki) i przyszłości (Ukraina w Europie).

Całe życie, odkąd w młodości przeczytałem Lema i radziecką fantastykę, wierzyłem w komunizm i to dawało mi szczęście – mówił mi wczoraj 67-letni inżynier z Odessy. – Budowałem swoją Odessę i nie myślałem o sobie. A moje dzieci tylko o pieniądzach. Córka ma 2 fakultety, a pracuje jako fryzjerka, bo może więcej zarobić niż w szkole. Czy to dobrze świadczy o Ukrainie? Co to za państwo?

Odeski Antymajdan był przede wszystkim emerycki. Zbierający się na Kulikowym Polu demonstranci próbowali, na przekór wszystkiemu, zbudować sobie mikroskopijny, prawosławny Związek Radziecki. Dlaczego prawosławny? Taka tendencja. Mówcy Antymajdanu mówią o „prawdziwej wierze przodków”, „prawosławnym komunizmie, prawosławnym ateizmie”. Przynależność do prawosławnej cerkwi moskiewskiego patriarchatu odróżnia ich od znienawidzonych „banderowców”, dlatego tak chętnie podkreślają ją nawet zatwardziali odescy materialiści. Główni wrogowie: kapitalizm, Zachód i – uwaga – faszyzmo-syjonizm.

Taki był ten Antymajdan. Trochę śmieszny: gdy mówiono o berlińskim murze, który chronił przed działaniem diabła. Trochę straszny: gdy ostrzegano przez megafon, że ekologicznie czyste ukraińskie dzieci porywa się do Izraela w celu transplantacji serca. Bardziej smutny: bieda aż biła od większości zgromadzonych tam ludzi, którym kapitalizm słusznie kojarzy się z wyzyskiem. Oczywiście nie brakowało agresywnych grup, którym nie w smak był pokojowy protest. Mimo to do 2 maja udawało się utrzymać relatywny spokój w mieście.

To, co się zdarzyło tego dnia, zaskoczyło praktycznie wszystkich. Najpierw boje w centrum miasta. Uzbrojeni ludzie strzelali do kibiców i aktywistów Euromajdanu. Padły pierwsze ofiary. Milicja nie reagowała. Do walk włączyli się mieszkańcy miasta: Euromajdan zwyciężał. Ogarnięci żądzą zemsty ludzie rzucili się za separatystami. Ci pobiegli do obozu na Kulikowym Polu. Kto wezwał zwolenników Antymajdanu, by zamiast uciekać, bronili się w budynku Związków Zawodowych? Do dziś nie wiadomo.

Niemirowski, były gubernator (marzec – maj), z którym rozmawiałam wczoraj, jest przekonany, że była to zaplanowana akcja, a w budynku umieszczono łatwopalne materiały. Jego zdaniem nie ma co liczyć na obiektywne śledztwo, może się bowiem okazać, że jego wyniki będą niewygodne dla władz. On sam umywa ręce. Mówi, że nie był w stanie na nic wpłynąć. Kijów i lokalne siły blokowały wymianę struktur siłowych. – Pierwszy raz znalazłem się w sytuacji, kiedy byłem pionkiem w cudzej grze – powiedział mi Niemirowski, właściciel jednej z fabryk, któremu Arsenij Jaceniuk pod koniec lutego zaproponował fotel gubernatora (taka była wtedy tendencja: pokazać Putinowi, że ukraiński biznes stoi murem za swoim państwem – tłumaczy Niemirowski). Na ścianach spalonego budynku biją po oczach napisy z obietnicą zemsty na nim (na tym świecie albo w piekle). „Ty gnido, już jesteś trupem!”.

Zoja Kazanży, nowa wicegubernator, jest przekonana, że w prowokacjach 2 maja brali udział ludzie Janukowycza, zwani popularnie „rodziną”. Mówi, że nowa administracja, która przejęła władzę po 2 maja, panuje nad sytuacją. Niemirowski twierdzi, że owszem panuje, ale tylko dlatego, że pozwala odradzać się korupcyjnym schematom.

Oprócz prezydenta Odessa będzie wybierała również mera. Walka o lokalną władzę jest tu ostrzejsza niż w innych miastach: więcej jest bowiem do zyskania i stracenia, walka o wpływy, korupcyjne schematy, Odessa to przecież miasto portowe. Coraz więcej wskazuje na to, że konflikt między zwolennikami Ukrainy a separatystami został wykorzystany przez lokalną elitę, która walczy o władzę w nowym rozdaniu.

Antymajdan prawie się nie zbiera. – Ludzie się przestraszyli – tłumaczy inżynier tęskniący za ZSRR. – Taki był cel tych morderstw. Wokół tragicznych wydarzeń urosły monstrualne teorie spiskowe: oddział specjalny wyszkolonych wojsk amerykańskich, ukryty w piwnicy budynku, odcinał maczetami głowy zwolennikom Rosji – powiedziała mi Larisa, pięćdziesięciolatka w czarnej chustce. Pokazała mi obsypaną kwiatami podłogę w toalecie na czwartym piętrze – tu dymem udusił się jej mąż.

Kilkadziesiąt osób zginęło, nienawiść między ludźmi rozniecona na długie lata. Odessa jest spokojna. Miejmy nadzieję, że nie jest to spokój przed burzą.

2.05.2014
piątek

Co z tym Donbasem, czyli dlaczego Kijów spał tak długo

2 maja 2014, piątek,

Dlaczego ukraińska władza nie reagowała na coraz śmielsze ataki separatystów? Krążą na ten temat różne wersje.

Najbardziej spiskowa teoria – tę powtórzono mi w Dniepropietrowsku – brzmi: Tymoszenko, która – jak się uważa – pociąga za kijowskie sznurki, specjalnie wstrzymuje działania p.o. prezydenta Turczynowa. Tymoszenko chce po cichu dogadać się z Putinem (tych dwoje łączą niezłe kontakty osobiste, co widzieliśmy w 2009 r. podczas podpisywania umów gazowych).

Smutny fakt pozostaje faktem: politycy próbują wykorzystać doniecki kryzys w swoich interesach. Zarówno ci z Kijowa, jak i miejscowi. Zastanawiali się Państwo, dlaczego nieliczne (tak przynajmniej było na początku) grupy radzą sobie bez przeszkód w tym ogólnie niesprzyjającym demonstracjom regionie? Nie byłoby to możliwe bez wsparcia, a przynajmniej patrzenia przez palce lokalnych elit.

W Doniecku rozmawiałam z Mikołajem Lewczenką, deputowanym do Rady Najwyższej z ramienia Partii Regionów. Lewczenko, który prowadzi dialog z separatystami, przez niektórych nazywany jest również „sponsorem donieckiej republiki”.

Lewczeno był łaskaw powiedzieć kiedyś, że rosyjski powinien być jedynym językiem państwowym na Ukrainie (teraz zmienił zdanie i jest gotów przyznać, że język ukraiński ma prawo do istnienia w Ukrainie na równych prawach z rosyjskim). Twierdzi, że nie wspiera separatystów, podziela jednak ich gniew na Kijów i część postulatów („Jestem za federalizacją, niech nasze podatki zostaną na naszej ziemi” – mówi deputowany).

Dlaczego część mieszkańców regionu tak agresywnie reaguje na ukraińską flagę narodową, chociaż na Euro 2012 r., na Donbasie, machano nią z dumą? – pytam Lewczenkę.

Ten milczy kilka sekund. – Dobre pytanie – mówi i znów milczy.

Zwykle elokwentny, mówiący do dziennikarzy „z taśmy”, bo na większość pytań ma już przygotowaną odpowiedź, teraz potrzebuje chwili, by wrócić do antymajdanowej retoryki. -Ludzie zobaczyli, jak banderowcy i faszyści na Majdanie machali ukraińskimi flagami i teraz ich nienawidzą”, tłumaczy. Mało przekonująco.

Lewczenko błyszczy, czuje się ważny, jest negocjatorem i Kijów musi się z nim liczyć. Tak się ma dziś wielu polityków z Partii Regionów. Gdyby nie Donieck, Majdan zapewne nie byłby dla nich łaskawy. Teraz wracają do gry. To dlatego Doniecka Republika jest im wygodna (podobnie jak Rinatowi Achmetowowi). Tyle że dbając o własne interesy, igrają z ogniem, który już wymknął się spod kontroli.

Donieckie igranie z ogniem może się skończyć tragicznie. Również dla lokalnych polityków. Gniew ludowej republiki wymierzony jest przecież nie tylko w Kijów, ale również przeciwko lokalnym tłuściochom. Jak rewolucja, to rewolucja.

A teraz o separatystach. Julia Łatynina, rosyjska dziennikarka (z tych nielicznych, niezależnych od Kremla) słusznie dzieli ich na „szczerych” i „wynajętych”.

Ci szczerzy dość chętnie rozmawiają z dziennikarzami. Mówią o niesprawiedliwości ekonomicznej i społecznej, bałaganie wywołanym przez Majdan, mówią o politykach jak o zdrajcach. Nie chcemy być w Europie tanią siłą roboczą, powtarzają, nasz region jest związany z Rosją niczym z pępowiną. Mówią też (przydługo) o historycznym braterstwie z Rosją.

Mirosław Rudenko, jeden z ideologów donieckiej republiki i kum aresztowanego przez Kijów samozwańczego mera, należy raczej do tych „szczerych”. Był za separatyzmem, kiedy jeszcze nie było to „modne”.

Zaledwie w lutym, jeszcze przed ucieczką Janukowycza, młodzieżowe skrzydło Partii Regionów spuściło nielicznym zwolennikom donieckiej republiki regularny łomot, bo ci zdecydowali się demonstrować swoje racje na ulicy. Brzmi niewiarygodnie, prawda? Organizację „Doniecka republika” założono kilka lat temu. „W mieście patrzono na nich jak na oszołomów”, mówi prof. Ihor Todorow z miejscowego uniwersytetu.

„Szczerzy” pochodzą najczęściej z donieckiej prowincji. Trudy życia mają wypisane na często bezzębnych twarzach.

Wbrew powszechnej opinii grupa zgromadzona w przejętej radzie obwodowej nie jest jednolita. Opowiadał znajomy dziennikarz: wszedł do środka z grupą separatystów, za to inni chcieli pobić i jego, i tych, którzy go tam przyprowadzili.

„Wynajęci” separatyści nie rozmawiają z dziennikarzami, ewentualnie organizują konferencje prasowe, teatr jednego autora. Jest ich coraz więcej. Dlaczego Kijów pozwala, by na Ukrainę wciąż jeździły pociągi z Rosji? To jedno z wielu pytań.

Bierność Kijowa powoduje, że zwolennicy Ukrainy ponoszą na Donbasie nieustanne straty. Miejscowi patrioci (a tych wbrew pozorom na nie brakuje) czują się opuszczeni przez Kijów. Milcząca większość przygląda się sytuacji, gotowa poprzeć silniejszego. Według sondaży większość mieszkańców regionu jest przeciwna oderwaniu się Donbasu od Ukrainy, ale jeszcze w lutym na Krymie za przyłączeniem półwyspu do Rosji opowiadało się zaledwie 40 proc. mieszkańców. Przybycie zielonych ludzików i bierność Kijowa spowodowały, że ludzie uwierzyli, że tylko Rosja może przynieść upragniony spokój. Tak też może się zdarzyć na Donbasie.

Jedną z przyczyn braku inicjatywy Kijowa mogą być nie tylko gierki Tymoszenko. Kijów ogranicza działania do minimum, dobrze wiedząc, że nie ma kim walczyć. Wojsko jest w stanie rozkładu.

Rozmawiałam z jednym z żołnierzy wojsk wewnętrznych. Jego grupa najpierw była na Majdanie, teraz wysłano ich do Doniecka. W styczniu i lutym toczyła z kijowskimi demonstrantami ciężkie boje. „Narobili bałaganu w stolicy, a teraz my mamy go gasić na wschodzie Ukrainy” – użalał się mundurowy. „Ja za mizerne 2 tysiące hrywien [trochę ponad 500 zł – przyp. red.] pensji nie dam się zabić”, zarzekał się.

Mam wrażenie, że nie był w swej frustracji odosobniony. Nie dziwi zatem łatwość, z jaką separatyści zdobywają kolejne punkty, których za bardzo nie ma kto bronić.

Kijów spał, sądząc naiwnie, że problem sam się rozwiąże. Każdy kolejny dzień bierności coraz bardziej oddalał Donieck od Ukrainy, zwiększając szanse separatystów i Rosji. Do walki przygotowuje się sąsiadujący z Donbasem Dniepropietrowsk pod wodzą gubernatora Kołomojskiego. To dziś największa nadzieja Ukrainy.

Dniepropietrowsk to dopiero historia. Ale o tym w następnym wpisie.

25.04.2014
piątek

Słowo z Doniecka

25 kwietnia 2014, piątek,

Gdy w Słowiańsku trwała (niedokończona, jak okazało się później) operacja antyterrorystyczna, w oddalonym o 100 km Doniecku zakochane pary kąpały się w kwietniowym słońcu. W centrum miasta pod Leninem dwaj młodzi mężczyźni rozciągali się leniwie w niebieskim namiocie agitacyjnym „Ruskiego bloku”. Nikt do nich nie podchodził, więc litościwie podeszłam ja. – A cóż to za twór? – spytałam o prorosyjską organizację. – Pani przyjdzie jutro, będzie człowiek, który się zna, to wszystko opowie – odpowiedział jeden z mężczyzn (ten drugi przez całą rozmowę elokwentnie milczał).

Ani ćwiczenia rosyjskiej armii, ani gromy z Kremla zdawały się nie robić na mieszkańcach stolicy Donbasu większego wrażenia. 50 metrów od zajętej przez separatystów rady obwodowej matki z dziećmi huśtały się na placu zabaw, piękne panie szczerzyły zęby do fleszy na tle fontanny, grała muzyka do kotleta. Leniwe, wiosenne popołudnie, jak gdyby nic się nie działo.

W mieście nie widać niebiesko-żółtych emblematów przy płaszczach i samochodach, ale i gieorgijewskie wstążki można policzyć na palcach jednej ręki.

Donieck marzy o spokoju i jest gotowy zamykać oczy na wszystko: na ekscesy szemranych separatystów, którzy z wypisaną złością na klasę posiadaczy dóbr konsumpcyjnych snują się po centrum jak cienie poprzedniej epoki; na operację antyterrorystyczną w sąsiednich miastach, przegrupowanie rosyjskich wojsk na granicy.

To jednak pozory. Kumulowana przez lata złość krąży tuż pod skórą i coraz częściej daje o sobie znać. – Ludzie są napięci do granic możliwości, proszę porozmawiać z lekarzami, od końca zimy znacznie przybyło pacjentów z zawałami serca, załamaniem nerwowym – powiedział Igor Kozłowski z Centrum Religijnych Badań, z którym rozmawiałam o duchowości Donbasu.

Myślę o wyjeździe – mówi moja koleżanka. – Kocham Ukrainę, kocham Donieck, to moje miasto, ale teraz czuję się tu obca. Tyle agresji wokół.

„Jestem za Ukrainą, ale za federalizmem, nasz region ciężką pracą żywi resztę darmozjadów, którzy mogą sobie pozwolić na luksus protestu”, powtarzają swą mantrę mieszkańcy Doniecka. „Za czasów radzieckich Donbas był bogaty. Jak będzie federalizm, kopalnie i fabryki znowu rozkwitną” – twierdzą z uporem.

Dorośli ludzie z bruzdami na twarzach i odciskami od ciężkiej pracy w swojej złości na Kijów przypominają tupiące nogą dzieci. „Wy mieliście swój Majdan, to my zrobiliśmy swój” – argumentują, choć widać jak na dłoni, że większości tutejszych nie w głowie uliczne akcje. Donieckie protesty to Majdan w krzywym zwierciadle.

A czego właściwie chcecie? – pytam. – By wszystko było dobrze i spokojnie – najczęściej słyszę w odpowiedzi. Donieck jest ospały, somnambuliczny, kręci się wokół własnej osi. Ani myśli brać spraw w swoje ręce i to się może okrutnie zemścić.

Na szczęście nie wszyscy chorują na niemoc. – Jesteś za Putinem czy Ukrainą? – pyta na Facebooku Leonid Krasnopolski, zanim zgodzi się ze mną spotkać.

Krasnopolski, właściciel firmy odzieżowej Men’s Town, od 43 lat dumny mieszkaniec Doniecka. Modne okulary sloneczne, czapka z daszkiem, dobrze skrojona marynarka, luz w ruchach. Wczoraj z Automajdanem jeździł po centrum z niebiesko-żółtymi flagami na samochodach.

My, Żydzi, jesteśmy zrośnięci z Ukraińcami, to nasza ziemia, nie damy jej sobie odebrać – mówi.

I obiecuje: w razie rosyjskiej agresji zjadą się tu Żydzi z Dniepropietrowska i nie będzie litości.

A ty co? – woła do przechodzącego ulicą kolegi. – Będziesz walczyć za nasz kraj? – kolega energicznie potakuje. – Sama widzisz, Rosjanom nie będzie tu lekko.

Siedzimy na placu Lenina, niedaleko prorosyjskich namiotów agitacyjnych, wokół snują się młodzi mężczyźni w dresach (ja ich nie ubieram, zaklina się Krasnopolski). Mój rozmówca krzyczy na pożegnanie: „Chwała Ukrainie!”.

css.php