– A jak tam w Polsce? O niebo lepiej niż u nas, prawda? – pytają mnie często Ukraińcy i nawet nie czekają na odpowiedź, tak są pewni swego. I kiedy mówię, że państwo polskie jest podobne do ukraińskiego bardziej, niż się im zdaje, patrzą na mnie krzywo. Poliaki, w głowach wam się poprzewracało od dobrobytu i demokracji – fukają na mnie przyjaciele znad Dniepru. Już nie będą, mocny argument w dyskusji dał mi przecież nie byle kto, sam minister spraw wewnętrznych.
Narzekanie na Polskę w towarzystwie Ukraińców nie było dotąd w dobrym tonie. W dobrym tonie było powoływanie się na przykład Polski. W pewnych sprawach jak najbardziej słusznie, w innych – nie bardzo. Oto szef Komitetu Lustracyjnego Ukrainy Jehor Sobolew, kreśląc ambitne plany świeżo powołanego urzędu, przywołuje za wzór kraj nad Wisłą, który przecież „świetnie sobie poradził z problemem lustracji”. Nie wiem, kto wcisnął Sobolewowi taką bajeczkę, ale koń by się uśmiał.
W Moskiewskiej Szkole Nauk Politycznych wykładowca z Uniwersytetu Europejskiego w Petersburgu brawurowo nakreślił schematy zależności władzy sądowniczej od wykonawczej, plagę wygodnych dla prokuratury wyroków sądowych, słowem: cały system współzależności, który nie ma prawa dziać się w państwie prawa, dzieje się za to w Rosji. Na koniec wykładu dodał: – Z podobnymi problemami mamy do czynienia na Ukrainie, w Gruzji i w Polsce.
Natychmiast podniosły się głosy obecnych na seminarium Polaków. – Świetny wykład – mówili – doskonale udokumentowany, ale na końcu coś się panu pomyliło, my w Polsce mamy niezależne sądy, bo od dwudziestu paru lat jest u nas Wolność.
I tak dalej, w ten sam deseń, gadki à la Bronisław Komorowski, o Dębie Wolności, co go podobno trudno złamać (swoją drogą, panowie i panie, heleny mniszkówny politycznego PR, piszący prezydentowi przemówienia mogliby czasem okiełznać grafomanię).
Tę polską narrację czerpano nad Dnieprem garściami.
Ale po ostatnich wieściach z Warszawy nawet na Ukrainie coś pękło. – Polska mnie zawsze zadziwiała, pod względem rozwoju ekonomicznego wyprzedza nas o sto kroków – napisała znajoma dziennikarka z Kijowa, Kristina Berdynskich, która trzy lata temu przyjeżdżała do Gdańska po wywiad z Tuskiem jr, by pokazać ukraińskim czytelnikom, że dzieci stojących na czele państwa polityków mogą zajmować skromne posadki i jeździć do pracy tramwajem. – Za to polska polityka to dom wariatów i skandal. I – zdaje się – tak było zawsze.
Podobieństwo polskich i ukraińskich elit rządzących aż bije po oczach. To samo rozpasanie – polowania, koniaczki, jagniątka, męskie spotkania przy wódce, sarmaci od siedmiu boleści. To samo oderwanie od rzeczywistości – obiadki za 2 tys. złotych z kieszeni hojnego podatnika, tyle miesięcznie zarabia znajomy doktor filozofii na umowach śmieciowych, znający kilka języków (tak, wiem, wybitnie populistyczny argument). Ta sama pustka kulturalna, okraszona prostackimi dowcipami. I co najważniejsze – ten sam kompletny brak kompetencji. Słuchając Nowaka i Parafianowicza, aż kłania się w pamięci skecz „Duży sęk” Tyma. OK, naszym politykom na szczęście zarzucić można trochę mniej niż ich ukraińskim kolegom. Póki co.
„Bez państwa jako budziciela aspiracji i równocześnie zdolnego do ich zaspokajania nie ma co marzyć o wypełnieniu formą krainy od Świebodzina po Bug. A tym samym tworzenia nowoczesnej podmiotowości zbiorowej” – w 2012 r. pisał pan przyszły minister na łamach Tygodnika Powszechnego (za co został nominowany do Grand Press w kategorii „publicystyka” – gratulacje). Nie od dziś wiadomo, że papier wszystko wytrzyma.
Ukraińskie społeczeństwo pokazało, jak bardzo wyrosło ze swoich elit rządzących. Mam nadzieję, że to samo można powiedzieć o ich zachodnich sąsiadach.
20 czerwca o godz. 11:01 10408
Wreszcie ktoś zwrócił uwagę na te obiadki – co oni jedli za 2000zł?! Pewnie większość poszła na koniaczek..
20 czerwca o godz. 13:35 10409
Co na temat Rosji ma do powiedzenia ekspert, profesor Anna Raźny. Radzę przeczytać. http://www.mysl-polska.pl/node/115